Czy chcemy powrotu do czasów, kiedy uodpornić się przeciw chorobom zakaźnym można było tylko w wyniku zachorowania, a ceną były cierpienie, powikłania i zgony? Nie dopuśćmy do tego, by powróciły choroby, które przez wieki nękały ludzkość – wzywa immunolog prof. Janusz Marcinkiewicz, a my zachęcamy do przeczytania tego ciekawego wywiadu zamieszczonego na portalu Medycyny Praktycznej, który za zgodą publikujemy.

prof. Janusz Marcinkiewicz: Zdecydowałem się zabrać głos na temat roli szczepień w ochronie przed chorobami zakaźnymi z dwóch powodów. Po pierwsze, głównym celem trwającego Tygodnia Szczepień i nadchodzącego Światowego Dnia Immunologii (29 kwietnia) jest propagowanie wiedzy o roli szczepień i układu odpornościowego (immunologicznego) w ochronie naszego zdrowia, a po drugie kilka dni temu umarł nasz sławny rodak prof. Hilary Koprowski, twórca pierwszej na świecie szczepionki przeciwko wirusowi polio, wywołującemu nagminne porażenie dziecięce, nazywane popularnie chorobą Heinego i Medina.

Maciej Müller: dlaczego i przeciwko jakim chorobom powinniśmy się szczepić?

Skuteczna szczepionka – czyli preparat biologiczny zawierający unieczynniony wirus, bakterię lub ich immunogenne fragmenty zastępuje kontakt układu odpornościowego z zarazkiem chorobotwórczym wywołując tzw. odporność nabytą i pamięć immunologiczną, która zabezpiecza nas przed tą konkretną chorobą. Zatem uzasadnione jest szczepienie chroniące nas przed chorobami zakaźnymi o ciężkim przebiegu, na które – dzięki nabytej odporności – nie zachorujemy ponownie.

Oczywiście nie dotyczy to wszystkich chorób, ale choroby objęte obowiązkowym lub zalecanym szczepieniem spełniają to podstawowe kryterium. Dorośli w pierwszej połowie XX wieku nie chorowali po raz drugi na odrę, świnkę, polio czy błonicę, jeśli przebyli wszystkie te choroby w wieku dziecięcym. Obecnie dzięki masowym szczepieniom nie chorujemy na te choroby. Niestety nadal nie opracowano skutecznej szczepionki przeciwko malarii, na którą choruje na świecie około 300 mln osób.

co by się stało, gdyby nagle w Europie przerwać programy szczepień ochronnych?

Przede wszystkim nasze dzieci narazimy na odrę, krztusiec (popularnie koklusz) i inne choroby zakaźne objęte takim programem powszechnych szczepień, a ponadto zmarnujemy wysiłek całych dekad. Zbudowanie odporności społeczeństwa – fachowo nazywanej odpornością zbiorowiskową – na odrę, błonicę, różyczkę i inne choroby tzw. dziecięce to nie kwestia roku czy dwóch.

Żeby wyeliminować chorobę zakaźną, należy uodpornić ponad 90% populacji. To musi trwać. Na przykład wyeliminowanie błonicy (dyfterytu) lub odry trwało około 20 lat od momentu wprowadzenia masowych szczepień. Jeżeli teraz powstanie wyłom – bo np. matki masowo odmówią szczepienia dzieci przeciwko krztuścowi, odrze, różyczce czy śwince – ten wskaźnik zacznie niebezpiecznie się obniżać. Jeśli spadnie poniżej 80%, nastąpi nawrót epidemii. Zaprzepaścimy osiągnięcia drugiej połowy XX wieku. Chciałbym zwrócić uwagę, że odporność zbiorowiskowa, dzięki wyeliminowaniu choroby ze środowiska, chroni także osoby szczególnie zagrożone, takie jak na przykład chorzy z niedoborami immunologicznymi. Niestety w schorzeniach wirusowych nie można zastąpić skutecznej odporności – eliminacji wirusa przez układ immunologiczny – lekiem, bo wobec zdecydowanej większości groźnych wirusów nie dysponujemy taką bronią.

Aby ocenić, jak istotna jest odporność zbiorowa, zastanówmy się, dlaczego Aztekowie przegrali wojnę z Cortezem. Dlatego, że Hiszpanie mieli muszkiety? Nie, z innego powodu. Jeden z żołnierzy hiszpańskich chorował na ospę prawdziwą. I zmarło na nią 95% populacji Azteków. Podobnie wymarło imperium Inków. Populacje te nie miały wcześniej żadnego kontaktu z ospą i nie istniała u nich odporność zbiorowiskowa.

czy obserwuje Pan dzisiaj kryzys idei szczepień?

Niestety tak, szczególnie jako odbiorca mediów. Myślę, że kryzys idei szczepień wiąże się z brakiem zaufania do służby zdrowia. Wcale nie pociesza mnie fakt, że nie jesteśmy w tej dziedzinie „liderami” w Europie. Gorsza sytuacja jest we Francji, gdzie ruch antyszczepionkowy działa prężniej niż u nas. Skutek? Nawrót krztuśca i odry. Oto, co się stanie i w Polsce, jeśli nie uda nam się wyjaśnić społeczeństwu, przed czym zabezpieczają szczepienia. Czy chcemy powrotu do czasów, kiedy uodpornić się przeciw chorobom zakaźnym można było tylko w wyniku zachorowania, a ceną były cierpienie, powikłania i zgony? Kto przeżył, ten uzyskiwał odporność i był chroniony przed kolejnym atakiem choroby. Innym pozostało unikanie kontaktu z zarażonymi osobami.

Dzisiaj nie jesteśmy w stanie, jak w dawnych wiekach, na czas epidemii wyjechać z miasta i zaszyć się w domu na odludziu. W dodatku, mimo postępów medycyny, w XXI wieku choroby zakaźne mogą rozprzestrzeniać się łatwiej niż w ubiegłych wiekach: zbiorowiska ludności są większe, a podróżujemy coraz częściej i szybciej. Dawniej, jeśli ktoś został zakażony w Azji i płynął do Europy, to chorował już na statku. Dzisiaj ktoś taki wsiada do samolotu w Hong-Kongu i po kilkunastu godzinach ląduje w Londynie. Nie ma objawów infekcji, więc idzie do pracy i zanim pojawią się objawy choroby, zdąży zarazić setki osób. Stąd konieczność kwarantanny w okresie zagrożenia epidemią.

Podróżując po świecie możemy się zabezpieczyć przed zachorowaniem na niektóre zakaźne choroby „tropikalne” poprzez odpowiednie zaszczepienie. Na przykład w niektórych strefach Ameryki Południowej czy Afryki nadal istnieje poważne zagrożenie żółtą gorączką. To choroba niezwykle niebezpieczna, więc nie warto uprawiać hazardu, w którym na jednej szali będzie ewentualna gorączka po przyjęciu szczepionki, a na drugiej śmierć.

skąd wynika brak zaufania do szczepień?

Po pierwsze z tego, że nie pamiętamy skutków chorób zakaźnych, a zbytnio skupiamy się na problemie niepożądanych objawów poszczepiennych. Objawy niepożądane mogą wystąpić po podaniu szczepionki tak jak i po każdym leku, zwłaszcza niewłaściwie stosowanym. Stąd ważna jest właściwa kwalifikacja i odpowiednie wykonanie zabiegu, co jest zadaniem lekarzy i pielęgniarek realizujących szczepienia. Ryzyko, że niekorzystne zdarzenia wystąpią w wyniku podania stosowanych aktualnie szczepionek jest jednak wielokrotnie mniejsze niż ryzyko związane z rezygnacją z takiej profilaktyki.

Pamiętamy, jaką rewolucją było wprowadzenie penicyliny. Ten antybiotyk uratował w czasie II wojny światowej setki tysięcy żołnierzy alianckich. U niektórych z nich doszło do wystąpienia silnych reakcji alergicznych, ale czy to znaczy, że penicylinę należy wyłączyć z użytku?

Choć w przypadku szczepionek u pewnej grupy osób może dojść do objawów niepożądanych, to ryzyko wynikające z uniknięcia szczepienia i ryzyko objawów niepożądanych po szczepieniu są nieporównywalne. W czasie epidemii ospy prawdziwej zachorowalność wynosiła prawie 90%, a umieralność (w zależności od typu wirusa) od 10 do 70%. Przy szczepieniu ciężkie powikłania występowały u jednego na milion szczepionych. Jeśli chcemy uodpornić 40-milionowe społeczeństwo, to niestety na zasadzie prawdopodobieństwa u kilku-kilkunastu osób dojdzie do powikłań. Ale jak to się ma do zagrożenia chorobą, która dawniej dziesiątkowała ludność Europy? Przypominam, że dzięki powszechnym szczepieniom na świecie, w 1980 roku Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) ogłosiła, że ospa prawdziwa została całkowicie wyeliminowana i obecne pokolenia nie są już szczepione.

Po drugie, młode pokolenie, a więc pokolenie matek obecnie rodzących dzieci, nie może pamiętać, jak wyglądają przebieg i skutki takich chorób jak błonica, odra, krztusiec czy polio. Jak wspomniałem, niedawno zmarł jeden z najsłynniejszych polskich immunologów i wirusologów, pracujący w Stanach Zjednoczonych prof. Hilary Koprowski, twórca pierwszej szczepionki przeciw polio. Jeszcze w 1958 roku sześć tysięcy polskich dzieci przechodziło ciężką postać tej choroby (nagminne porażenie dziecięce). W 1959 roku prof. Koprowski podarował Polsce 9 mln szczepionek. Liczba zachorowań zmniejszyła się w następnych latach radykalnie. Dzisiaj ta choroba została niemal wyeliminowana, ale uodpornienie społeczeństwa to efekt pracy pokoleń. Chodzi przecież nie tylko o odporność jednostki, ale i odporność zbiorowiskową.

pytanie, czy w sytuacji, kiedy nie boimy się chorób zakaźnych – bo ich nie widzimy – zadajemy sobie w ogóle pytanie, czym jest odporność.

To stan organizmu, który zabezpiecza nas przed chorobą. Po pierwsze to tzw. odporność wrodzona, którą możemy nieco wzmocnić przy pomocy różnych metod, np. przyjmując probiotyki – czyli żywe, pożyteczne bakterie, albo inne substancje stymulujące te nieswoiste mechanizmy obronne. Zabezpiecza ona przed wnikaniem zarazków przez błonę śluzową i skórę. Ale jeśli zarazek wniknie do organizmu, to przed rozwojem choroby ochroni nas wyłącznie odporność nabyta i układ immunologiczny (np. obecność we krwi dużej ilości przeciwciał neutralizujących toksynę tężcową).

Aby odporność nabyta się wykształciła, nasz układ odpornościowy (immunologiczny) musi się wcześniej zetknąć z tym samym zarazkiem (kontakt z wirusem odry chroni nas przed zachorowaniem na odrę a nie na przykład na różyczkę). Każdy z nas posiada możliwość zlikwidowania każdego zarazka. Ale liczba komórek układu immunologicznego, które mogą zareagować, jest niewielka. Mamy świetnie wyszkolonych, ale nielicznych żołnierzy. Nie wystarczą do likwidacji zagrożenia, kiedy wróg (bakterie, wirusy) setkami i tysiącami wnika do organizmu.

Co zrobić, żeby samemu dysponować armią wyspecjalizowanych żołnierzy? Należy zetknąć nasz układ immunologiczny z określonym drobnoustrojem. Efektem takiego kontaktu jest rozmnożenie komórek rozpoznających dany zarazek, co w wypadku limfocytów B przejawia się wyprodukowaniem nieporównywalnie większej ilości przeciwciał „neutralizujacych” chorobotwórczy drobnoustrój lub jego toksyny. Można taki efekt uzyskać albo po przejściu choroby, albo po zaszczepieniu. Z tym, że to drugie wyjście (szczepionka) pozwala uniknąć ryzyka ciężkich powikłań i/lub śmierci związanych z zachorowaniem na błonicę, ospę, odrę czy sepsę meningokokową lub pneumokokową.

W wypadku niektórych chorób wywoływanych przez bakterie (o ile nie wytwarzają one toksyn), możemy sobie poradzić za pomocą antybiotyków, choć niepokojącą rośnie liczba bakterii opornych na dostępne leki. Ale jeżeli dochodzi do zakażenia wirusowego, zazwyczaj nie ma już innej obrony, jak „wyszkolone” przeciwciała i odporność nabyta.

skoro mamy dowody historyczne, statystyki, a w dodatku lubimy podkreślać, że jesteśmy społeczeństwem nowoczesnym, to na jakiej glebie wyrastają ruchy antyszczepionkowe?

Na pewno brakuje promocji szczepień w sensie wyjaśnienia, czym jest odporność i na czym polega niszczycielska siła chorób zakaźnych. Nie pamiętamy, nie rozumiemy i w konsekwencji nie boimy się zachorować.

Lęk przed szczepieniami często płynie z tego, że obawiamy się kontaktu organizmu dziecka z zarazkiem. Owszem, ale to kontakt „zaaranżowany”– bo zarazek jest albo zabity, albo tak spreparowany, żeby nie działał toksycznie.

Pojawiają się też obawy o to, że przy dużej liczbie szczepień układ immunologiczny jest „przeciążony”. To jest nieprawda. Jeżeli nawet w tym samym czasie podamy wiele antygenów (bakterii, wirusów), układ immunologiczny doskonale sobie z tym poradzi. Dlatego właśnie sporządza się dzisiaj szczepionki skojarzone.

Nie wracajmy do wieku XIX. Nie dopuśćmy do tego, by powróciły choroby, które przez wieki nękały ludzkość.

czy według Pana ruch antyszczepionkowy dotknął także personel medyczny?

Tak, jestem zdumiony, że niektórzy lekarze nie zachęcają swoich pacjentów do szczepień, podkreślając problem działań niepożądanych. Oczywiście należy wykluczyć osoby, których ze względu na przeciwwskazania zdrowotne nie można zaszczepić daną szczepionką (np. osobom z ciężkim niedoborem odporności nie możemy podawać szczepionek zawierających żywe, osłabione drobnoustroje). Postuluję wprowadzenie większej liczby zajęć dla studentów o szczepieniach, żeby przynajmniej nowe pokolenie lekarzy było wyposażone w szeroką wiedzę o roli szczepień i korzyści dla społeczeństwa, jakie one przynoszą.

jak Pan ocenia obecny kształt Powszechnego Programu Szczepień?

Ten program opiera się na wieloletnim doświadczeniu i nie jest specyficznie polski, ale ogólnoświatowy. Różnice, na które można zwrócić uwagę, dotyczą głównie czasu podawania kolejnych dawek oraz przede wszystkim – zakresu ochrony, który jest finansowany przez polskie państwo. W wielu innych rozwiniętych krajach jest on szerszy. Oczywiście z biegiem lat będą powstawały coraz skuteczniejsze szczepionki, wspomagane adiuwantami czyli substancjami wzmagającymi odporność na drobnoustrój zawarty w szczepionce.

Wydaje mi się jednak, że zadanie służby zdrowia nie polega tylko na poprawianiu kalendarza szczepień, ale lepszym informowaniu społeczeństwa – w tym pacjentów i dziennikarzy o korzyściach osobistych i społecznych płynących ze szczepień.

co Pan sądzi o postulatach włączenia do Polskiego Programu Szczepień szczepionek przeciw meningokokom i pneumokokom?

Oczywiście ze względu na bardzo poważne następstwa chorób wywoływanych przez te bakterie warto wprowadzić refundację tych szczepień. Stajemy wobec wyzwania ekonomicznego, decydentom warto jednak przypomnieć, że koszty leczenia są nieporównywalnie większe od tych związanych z profilaktyką.

rozmawiał Maciej Müller

prof. dr. hab. Janusz Marcinkiewicz jest immunologiem, lekarzem z wykształcenia, kierownikiem Katedry Immunologii Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego. Jest Prezesem Polskiego Towarzystwa Immunologii Doświadczalnej i Klinicznej.

źródło: http://www.mp.pl/

2013.06.04